Mięso Bogów

by tupaxi

Anonim

Kategorie

Odsłony

1747

Grzyby (05.10.02r) - a zaczelo sie tak:

Godzina 6.00 wyprawa na Miejsce Grzybobrania. Na przystanku czeka na mnie tylko r., w. niebedzie bo pojechal gdzies ze starym. Ok niema sprawy - wsiadamy w XX i dojezdzamy na sama petle za cmentarz , jeden aautobus nam uciekl, a drugi bedzie ze 20 minut. Czekamy na przystanku, jak zwykle gadki o grzybach, o planowanej ilosci, a co jesli niebedzie itd. Przyjechal autobus, oprocz nas jeszcze 3 jacys kolesie na grzyby, reszta to zwykli pasazerowie. Podczas jazdy przeglad sprzetu, kilka papierowych torebek, jeden plasticowy pojemnik zamykany szczelnie. Paczka tytoniu redbull (paczka na wykonczeniu) i w sumie to wszystko. Dojezdzamy i odrazu idziemy na lake. Najpierw szukamy w trawie kolo jeziorka - nic. Znajdujemy kilkanascie psiakow, ale lysiczekn jak narazie brak. Czuc grzyby w powietrzu jest wilgotno i parno (mgla), ale grzyby czuc. Dochodzimy do glownej laki, tylko jeden koles zbiera, ale z marnym skutkiem od 30 minut ma 5. No nic podejmujemy walke i po ok 5 minutach, znajduje przyczajone w trawie pierwsze grzybki. Po 30 minutach ja w swoim pojemniku mam okolo 20 grzybow, roznych rozmiarow. R. niema ani jednego !!!

Rezygnujemy z laki, zapuszczamy sie w mlodnik. I tutaj odrazu znajduje Lysiczki, jest ich troche, ale trzba sie w trwaie nagrzebac. Mamy juz ok 40, wszystkie u mnie w pojemniku, r. nieznajduje rzadnych moze dlatego ze pierwszy raz zbiera. Oddalamy sie coraz bardziej od plotu i laki - im dalej tym wiecej grzybow. W koncu r. znjduje sam kapleusz !!! Jest szczesliwy jak male dziecko, ale i zirytowany ze niema wiecej. U mnie w pojemniku gosci juz okolo 65 grzybkow :>

Ok zamieniamy sie miejscami, mowie mu gdzie ma szukac ja odchodze dalej. W koncu r. znajduje rodzinke naprawde duzych grzybow, zebral tam okolo 15 sztuk. I potem jakos poszlo. Po okolo 3 godzinach mamy cos 100 grzybow. Zbieramy dalej ale juz nogi bola i w oczach sie mieni, wpatrujesz sie dlugo w kepe i grzebiesz w trawie, patrzysz grzyb - zrywasz a to kawalek liscia, alb niewiadomo co, ale napewno nie lysiczka. ok po 3.5 godziny mamy okolo 130 grzybow (liczylismy je w ten sposob, bierzemy jednego standartowego grzyba i reszte rownamy do niego. Standartowy grzyb byl dosc duzy, wiec wychodzilo czasami ze 5 mniejszych to jeden standartowy. Ogolnie wszystkich grzybow bylo okolo 200). Potem jacys kolesie ktorzy dobili na laka - stwierdzili ze nic niema i dali nam swoje 20 nazbieranych grzybow. Wiec laczeni 150 normalnych grzybow mamy w pudelku. !!!

Powrot do domu, zmeczeni, ale szczesliwi - r. deklaruje sie ze zrobi w sloiku wywar. Nigdy tego nierobil ale powiedzialem mu co i jak. Dodal do tego sposobu jeszcze wlasny pomysl i wywar powstal zajebisty !!! (pomysl polegal na zalaniu wrzatkiem grzybow w sloiku i wstawienie calego sloika na 10 minut do garnka z gotujaca woda (uwaga trzba na spod garnka dac gazety bo sloik peknie !!!))

Ok godzina 21.00 jestesmy umowieni na gorkach kolo mojej ulicy, centrum miasta, ale park, troche zuli ale miejscowka dobra. Wczesniej rozdzielilismy wywar i grzyby do trzech sloikow - jak to okreslil w. dwa granaty i czara - smiercionosna bron :>

To mialy byc moje drugie grzyby, w. 4 lub 5, r. natomiast mial dzisiaj debiutowac, wiec jemu w nagrode za wlozony trud przypadla czara - troche wiecej wywaru i wiecej grzybkow. Wywar przytgotowany byl bardzo dobrze, praktycznie bez samku, troche oleisty i zoltawy, ale nieczuc bylo grzybow. Wypilismy go dosc szybko, za szybko. Mielismy tonik do popicia nieprzyjemnego samku, ktory pojawil sie w momencie gdy wypilem 3/4 sloika. Pozostalych grzybow niejedlismy, tylko possalismy, pozulismy je troche i wyplulismy. Niebylo sensu obciazac sobie zoladka, jesli mielismy cos poczuc to praktycznie po samym wywarze. Ok to co robimy - kierujemy wie w strone rynku, troche mnie brzuch rozbolal i ogoolnie wrazenie, niedobre, lekka zmula - na szczescie nikogo z nas nieciagnelo na wymioty.

Po przejsciu okolo 100 metrow, gdzies 10 minut od spozycia, czuje lekka zmiane percepcji, swiatla staly sie troche jasniejsze (jeszcze niewiele), powoli czuje jak miekna mi nogi, natomiast rzpoczyna sie juz wieksza zmula. Troche mdli, troche kreci w zoladku i pojawia sie posmak grzybow w ustach. Zapomnialem dodac ze bylo nas 4, oprocz w., r. i mnie byl jeszcze m. ktory jednak grzybow niespozywal (mial troche ziola). M. robil za opiekuna i mial nam potem zdac relacje. Po konsulatacji z reszta triperow - dochodze do wniosku ze wszyscy czujemy sie podobnie. Jest to dla mnie spore zaszkoczenie poniewaz, z wczesniejszego tripu pamietam ze faza wchodzila po okolo 40 minutach, jednak wtedy zjedlem grzyby na surowo.
Po 20 minutach od spozycia, czuje narastajace oszolomienie, idziemy ulica swiatla sa razace i powoli zaczynaja sie rozmazyac, mam problemy z utrzymaniem rownowagi. Musze cos robic, gadac, gestykulowac, no cokolwiek bo czuje ze rozsadza mnie od srodka energia. Uciekamy od ludzi bo mamy wrazenie, ze wygladamy i zachowujemy sie bardzo dziwnie. W. i r. czuja dokladnie to samo. Dochodzimy do wyspy slodowej (caly czas szlismy jedna ulica), zaczyna sie jazda. Zmula juz maksymalna, ogolne poczucie dyskomfortu, spowodowane nieprzyjemnym uczuciem (morwieniem) w zoladku, natomiast psychicznie jestem w szoku, grzyby weszly po 20 minutach juz na pelnych obrotach, czuje to wszystko naraz. Oszolomieni, zdziwienie, szczescie, zadowolenia, pelnie energii i zmule. Jest ciezko jak najszybciej uciec od ludzi, przerazaja nas, podobnie samochody i tramwaje. Dochodzimy na pl. bema , na laweczce siedza jakies panny, smieja sie badz z nas, badz same do siebie. Ogarnia mnie poczucie ze niesa w stanie ogranac tego co sie z nami dzieje, nigdy niebedzie im dane tego zrozumiec. Ogrania mnie dziwna alenacja, jednoczesnie czuje spokoj ze r. i w. sa ze mna i ze czujemy dokladnie to samo. I nagle zaczynam odczuwac wielki szacunek dla m. za to ze chce sie nami opiekowac i byc przy tym. Ogrania nas lekka panika:
- uciekamy stad, tu jest niedobrze
- dobra idziemy
- gdzie idziemy
- niewiem
- ja niewiem gdzie jestem
- ja tez nie ale idziemy
- dokad
- no niewiem
Caly czas ze soba gadalismy, smiechem zabijamy zle odzczucia i zmule, energia nas rozsadza i tez trzba ja jakos wyladowac. Przechodzac przez ulicy, nadal jednak wiemuy gdzie jesetesmy i co nam grozi. M. staje na wysokosci zadania i bezpiecznie przeprowadza nas na droga strone. Doslownie i w przenosni, bo to co dzieje sie potem to juz zupelnie inna strona. Wchodzimy na ostrow tumski kolo pomnika papieza. Patrze sie na ulice (duze kocie lby wyslizgane), ide i sie patrze dopiero po chiwli dochodzi do mnie ze te kostki sie ruszaja, wystaja znad poziomu ulicy i wybrzuszaja sie, a laczenia miedzy nimi przypominaja gleboka odchlan. Mowie o tym r. i w. - po czym jednoczesnie stwierdzamy ze niemozemy sie na to patrzec. Wkolo koscioly, wiemy ze jestesmy obserwowani (na ostrowie sa kamery), ale nieprzeszkadza nam to nadal stan paranoidalny, jednak na rowni z pieknem grzybow. Niewiemy gdzie jestesmy, podziwiamy koscioly, cegly na scianach sie ruszaja, wybuchy smiechu polaczone z gadka:
- mocna faza
- no chyba troche za mocna
- jak tak bedzie caly czas to ja pierdole
- idziemy stad zaraz sie uspokoi
- a dokad idziemy
- tedy
- nie tedy tam jest slepa uliczka
- to tedy
- czemu my chodzimy w kolko ?!?!?!?!?!?!

Jednak byly piekne momenty, wieza obok katedry, w niesamowitych kolorach, oswietlona i piekna. Namalowany na niej wzorek, objawial sie jak mampa nieba, gwiazdozbiory. Plosza nas jednak ludzie, co prawda po calym ostrowie chodzi moze 10 osob, ale kazda z nich jest straszna i inna zarazem. Niemozemy przebywac z ludzi - ta mysla nachodzi nas jednoczesnie - idziemy do parku. Najgorszy moment na ostrowie to gdy na placu za katedra mija nas radiowoz, paranoja siega szczytu. Pretensje do m. ze prowadzi nas na policjie, ale jednoczesnie juz powoli faza sie stabilizuje, wolniutko ustepuje zmula, pojawiaja sie coraz wieksza halucynaje. Lampy swieca wszystkimi kolorami teczy, powidoki, rozmazywanie sie slupow, jasne obiekty widze w kolorze zielonym, czerwonym i niebieskim. Oddychajace domy i budynki. Powoli czuje jak wchodzi typowa faza grzybowa a zmula znika. Po przejsciu w okolice instytutu chemii, wszystko sie uspokaja, znikaja paranoje, pojawiaj sie jawne halucynacje, fraktale na chodniku, zakrecone we wszystie mozliwe kierunki, podwojne potrojne drzewa. Rzezba atomu ktora stoi kolo instytutu faluje, rusza sie. Ale nietracimy ze soba kontaktu wogoole, caly czas gadamy o widzianych pixelach, uspokajamy sie nawazjem ze zmula juz schodzi, ze teraz bedzie tylko lepiej, ze zaczyna sie prawdziwy trip. Jestesmy ze soba i to jest wazne. Na ostrowie m. nas troche uspokajal, tu juz niemusi. Wszsytko jest pod kontrola. Gdy dochodzimy do mostu grunwaldzkiego zmula ustepuje zupelnie, jest juz czysta energia grzybowa. Roznosi nas na strzepy. Skrzyzowanie z mowiaca sygnalizacja swietlna, jest punktem przegiecia - teraz jest juz najlepiej jak moze byc to juz to. Niema zlych uczuc, tak juz jestesmy po innej stronie. Milion mysli na sekunde, analizujemy kazdy punkt w mgnieniu oka. Obieramy droge do parku szczytnickiego. Moje cialo powoli zanika, nieczuje juz chlodu (czy goraca), rece sie inne, dziwne, obce. Gdy patrze na twarz r. zamiast oczu widze tylko wielkie czarne kola. Gdy patrze na w. jego twarz cala faluje i drga, a jednoczesnie zmienia kolor na lekko czerwony. Siadamy na lawce, w. chce odpalic szluga, wyjmuje jednego patrzy na niego - jest wsciekle bialy, tak ze niewiadomo gdzie filtr (normalnie filtr jest pomaranczowy), a gdzie papieros. Fajka faluje wiec niechcacy w. ja wypuszcza, zmiast podniesc ja siega po nastepna z paczki, kolejna upada. Zrezygnowany, rzuca cala paczka w m. i mowi ze juz niebedzie palil. Wstajemy i idziemy wzdzluz odry, wyspianskiego. M. zbiera rozrzucone papierosy o ktorych zupelnie zapomnielismy. Cieszymy sie faza, mamy dokladnie takie same odzczuci i mysli, to samo nas cieszy, takie same mamy halucynacje. Budynki jak nie z tego swiata, obok drzewa, jak zwykle widziane podwojnie. Trawa ktora jest wsiekle zielona i faluje, a przeciez niema wiatru. Mysli ktorych niesposob ogranac, dzieje sie tysiac rzeczy na sekunda, a o kazdej rzeczy masz tysiac innych mysli. Wszystko to nas oszalamia i zachwyca, pada slawienne zdanie:
- pijany grzybami

Tak dokladnie jestesmy pijani grzybami, nie w sensie zataczania sie, ale upojeni nimi, ich moca i tym co nam okazuja. Wszystko jest przepiekne i takie dobre, niema w nas juz leku, wiemy ze wszystko bedzie dobrze. M. czasami wtraca jakies uwagi z normalnego swiata i rozmawaimy z nim, majac jednoczesnie swiadomosc ze niebardzo nas bedzie w stanie pojac. Natomiast r. w. i ja dogadujemy sie jak nigdy dotad, jeden zaczyna zdanie drugi je konczy, trafiajac w samo sedno rzeczy. Mamy ataki smiechawy, jednak niedominuje ona nad faza. Podziwiamy gwiazdy i ich braci halucynacje, i braci ich braci i w koncu na niebie sa same gwiazdy, czerwone zielone niebieskie, milion kolorow, a sposrod tego probujemy wylapac znane konstelacje. Nic z tego niewychodzi bo gwiazd jest tysiac razy wiecej niz normalnie. Przyciaga nas rowniez odra, lagodny nurt i ta czern toni.

Wszystko jest doskonale na swoim miejscu, tak jak mialo byc i tak jak ma byc. Czujemy ta jednosc ze swiatem, z drzewami z niebem z woda, ale i z lawka na ktorej przysiadlismy. Chcemy zapalic papierosa, ale zabawy z zapalniczka koncza sie pogubieniem fajek - wypadaja nam z ust gdy sie smiejemy. Podnosze swoja fajke i poraz kolejny mi upada. Wogoole przez cala podroz mielismy problemy z papierosami, wypadaly gubily sie, niepalily sie pomimo zapalania (sic!!!). Jestesmy juz pod tawerna, muzyka ze srodka nas przytlacza, jakies biedne disco. Wysylamy M. zeby kupil fajki. Zaden z triperow niechce wejsc do srodka, pomimo tego ze ludzie nas nieprzerazaja - ba machamy do rowerzystow i smiejemy sie do nich jak dzieci. Wszystko nas cieszy, jest miekko, lagodnie i pieknie.

Kierujemy sie w strone parku szczytnickiego i pergoli, ale na kazdej mijanej lawce przysiadamy. Zazwyczaj siedzimy 5-10 sekund wstajemy i idziemy dalej
- po co tu siadliscie - pyta m.
- niewiemy, ale sie fajnie siedzi

Most zwierzyniecki i uczucie przechodzenia ponad rzeka, niezapomniana przygoda. Wchodzimy miedzy pierwsze drzewa, swiatla miasta znikaja, jest ciemno. Mimo to widze wszystko wokolo mnie, halucynacje sie nasilaja, wydaje mi sie ze jest dzien, wszedzie tak jasno moge widziec kazde drzewo - ba moge je widzec dwa lub trzy razy naraz. Dotyk trawy na dloniach, kamyczki na ziemi - wszystko to wspolgra z nami, z naszymi myslami i uczuciami - jest pieknie jest wspanial bosko. Mam ochote polozyc sie na trawie na plecach i machac rekami i nogami - czuje tyle wewnetrznej energii ze az mnie rozsadza.

Dochodzimy do hali ludowej, betonowe slupy jak betonowy las, srodek lasu w srodku miasta. Idziemy pod iglice, ale klimaty tam przestaja nam sie podobac, wytwornia filmow, pomalowana w swastyki i petagramy, to nie nasz klimat idziemy na pergole. Wchodzimy na to kolo, jest bardoz ciemno wiszac winorosl odgradza nas od nieba i swiatel. Ciemnosc i halucynacje. M. idzie pod drzewko za potrzeba, i jedoczesnie stwierdzamy (3 triperzy), ze wogoole nieczuje takiej potrzeby, ze to co cielesne zostawilismy gdzies tam, teraz to wszsytko to nasze umysly. Jakies przyzeimne potrzeby sa poza nami, nieczuje czy jest zimno czy cieplo, czy mam plecak na plecach, czy buty mam za luzno, czy mnie moze cisna. Wszystko to zostalo gdzies w okolicach ostrowa tumskiego, gdy minela nam zmula.

R. mowi o miesie bogow (tak mowili na grzyby indianie), o tym jak czuje sie wspaniale i lekko, ze nigdy niemial jeszcze takiej fazy i ze to jest najlepsze co moze byc. (Przypominam to byl debiut r.) Ja czuje dokladnie to samo, moje pierwsze grzyby w porownaniu z tym co sie teraz dzieje, to jakas drobnostka zart. Powoli idziemy po kolku, jest niesamowicie, rozmowy na rozne tematy czesto abstrakcyjne, czesto blache, czesto wazne dla kazdego z nas. Superpercepcja, supermyslenie, idealny umysl. Jedoczesnie poistrzegamy jak grzyby nas postarzaly, jak wiele juz wiemy, jak bardzo jestesmy doswiadczeni. R. stwierdzil ze czuje sie jak mlody bog i niepozostalo nam nic innego jak przyznac mu racje.

Czas dla nas kompletnie nie istnieje, gdy pytamy sie m. jak wiele minelo od godziny 0 (21.20 czas spozycia nektaru), mowi ze 40 minut - dla nas to cala wiecznosc, tyle zdazylismy zobaczyc, tyle sie wydarzylo o tylu sprawach juz mowilismy, ze musialo minac o wiele wiecej niz 40 minut !!!!

Siadamy na lawce nad woda i patrzymy w ciszy na wszystko. Gdzies tam kaczki kwacza, jakis pies szczeka, cisza, lekki szum drzew. Niebo. Wszystko to powoduje ze odplywamy mentalnie gdzies tam ...

Pelan kontrola nad soba, znow zaczynam rozmawiac, halucynajce nadal sa bardzo intensywne. Zachowujemy sie jak dzieci wszystko nas cieszy, trwa, woda, drzewa, nawet kubel na smieci. Mamy jeszce troche tonicu, m. wypija piwko i mowi ze zaraz bedzie bakal. Dla nas niema to zadnego znaczenia, niech robi co chce, ale nawet przez mysli mi nieprzeszlo zeby bakac z nim (podobnie w przypadku r. i w.).

Znow odplywamy - chwila ciszy.

R. niewraca.

Troche sie zaniepokoilismy gdy przestal nam odpowiadac na pytania, siedzial i patrzyl sie gdzies w dal, zamykal oczy i po chiwli otwieral by znow je zamknac. Przez 10 minut wogoole sie nieodzywal - z blogim wyrazm na ustach siedzial otwieral i zamykal oczy. Niemartwilismy sie o niego, wiedzielismy ze wszystko bedzie dobrze, ze niedlugo wroci, ale tego gdzie byl nikt mu niezabierze.

Potem zaczal powoli do nas wracac i mowic co czul, bylo mu na przemian chlodno i goraco. Myslal ze odchodzi, ze umiera raz z wychlodzenia, raz z przegrzania. Niebyl jednak wcale przerazony wprost przeciwnie, byl zachwycony i szczesliwy.

Niechcial nic wiecej powiedziec, a my nienaciskalismy w koncu to jego trip. A po drugie tego sie nieda opowiedziec.

Bylo wspaniale, wszystkie problemy zdawaly sie blache i latwe do rzowiazania. Mysli plynely jasna rzeka ktora ograniala nasze umysly. Bylismy jednoscia, r. w. i ja, czulismy jednosc:

- jestescie moja rodzina ??? - r.
- no pewnie ze jestesmy - w. i ja. odpowiedzielismy jednoczesnie.

Po okolo 2.5, 3 (12 w nocy) godzinach faza powoli konczyla sie, znikaly halucynacje chociaz obraz lekko pozostal rozmyty a kolory intensywniejsze. Myslij ednak pozostaly czyste, a umysl nadal pracowal bardzo intensywnie.
Nazwalismy to "grzybowym mysleniem".

Bylismy niesamowicie zachwyceni podroza i tym wszystkim co sie podczas niej stalo. Jeszcze dlugo siedzielismy w parku i rozmawialismy, o wszystkim i o niczym. Jakos nieodczuwalem znuzenie czy zmeczenia, ta energia nadal we mnie siedziala.

Co pozostalo po tripie, uczucie oczyszczenia i motywacji, wszystko na nowo poukladalem sobie w glowie. Pozostalo inne spojrzenie na wiele sprawy - zarowno waznych i niewaznych. Zostalo "grzybowe myslenie". I wiele innych rzeczy ktore sie zmienily, czuje to i wiem ze tak jest. Nie o wszsytkim moge napisac, nie o wszystkim jeszcze wiem.

Grzyby w ilosci okolo 50-60 sztuk w wywarze. Pierwsze i ostatnie w tym roku.
Mieso Bogow.

Komentarze

lama (niezweryfikowany)

bardzo fajna zdrowa jazdka;))) miejska- podobala mi sie puenta z oczyszczeniem i grzybowym mysleniem; zycze wielu pomyslnych tripoow i udanego budowania mostowoow pomiedzy....aloha

spoko (niezweryfikowany)

fajna faza....:)bede mial podobnie w poniedzialek hej ho ej ho na gzipki by sie szlo :)

VerX (niezweryfikowany)

Bardzo dobrze mi sie czytalo ten tr.
Zycze wiecej grzybowych oswiecen i udanych tripow:) Peace!

didi:) (niezweryfikowany)

rozumiem was :) rozumiem w 100% oby wiecej takich podrozy:p pozdrawiam:)

Zajawki z NeuroGroove
  • Grzyby halucynogenne

Bylo to pierwsze grzybojedzenie w tym roku. Niestety grzyby byly

zakupione gdyz moje miejsce w tym sezonie w ogole nie obrodzilo :(( i

w ogole mialem dosyc rozczarowan za kazdym razem gdy sie udawalem na

laki. Wiem, ze najlepiej "smakuja" wlasnorecznie zebrane kapelusze

lecz pokusa i zadza wrazen byla na tyle silna, ze gdy nadarzyla sie

okazja to zdecydowalismy sie z kumplem zakupic 150 sztuk.





Mimo wszystko nastawilem sie na pozytywna podroz.

  • Retrospekcja
  • Szałwia Wieszcza

2008r. Różne S&S. Niezbyt właściwe i komfortowe warunki.

Teraz Ty pójdziesz w moje ślady. Zanim odejdę zostawię Ci niezbędne instrukcje przedstawione w tym raporcie, który raportem nie jest, jednakże wątpię, że przygotują Cię one - chociażby w minimalnym stopniu - na to co się wydarzy...

Obok traum były to najsilniejsze doświadczenia w całym moim życiu. Zostałam dosłownie zmiażdżona, zmielona i wypluta przez coś zupełnie różnego od klasycznej wersji rzeczywistości, nawet od rzeczywistości dość mocno zmienionej psychodelikami. Nie doznałam czegoś podobnego nigdy wcześniej, nic nie przygotowało mnie na przejście.

  • Grzyby halucynogenne


.


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


.


jesli kiedys napisze z tego trip report, to znaczy, ze wszystko


poszlo na


marne...

  • Amfetamina
  • Fentanyl

Set & Setting: Najpierw akademik, następnie park "cytadela".

Wiek: 22

Doświadczenie: DXM, ketamina, kodeina, tramadol, fentanyl, morfina, diazepam, benzydamina, amfetamina, mdma, mefedron, metkatynon, LSD, LSA, 2C-e, grzyby, marihuana

Zupełnie jak z czarnej głębi stanęła przede mną wielka pompka-piątka. Panika. Strach. Nie, uciekam, za dużo. Czy ja tego właściwie chcę? Zostać starym ćpunem z trzęsącymi się rękoma z manią na punkcie podawania sobie wszystkich substancji i.v. cz i.m. Cofam się parę kroków.

randomness