Po pierwsze nie szkodzić? Nie, po pierwsze zarobić

Jan Smoleński rozmawia z osobami dotkniętymi kryzysem opioidowym w Wirginii Zachodniej.

Tagi

Źródło

Krytyka Polityczna
Jan Smoleński

Komentarz [H]yperreala

Tekst stanowi przedruk z podanego źródła.

Odsłony

1759

Jan Smoleński rozmawia z osobami dotkniętymi kryzysem opioidowym w Wirginii Zachodniej.

Brutalistyczny budynek przy Piątej Alei w Huntington w Wirginii Zachodniej. Siedzimy w biurze Newness of Life. Spuszczone w oknach żaluzje zasłaniają korytarz. Na biurku stoją zdjęcia rodziny Justina Pontona. Na ścianie wisi dyplom od rady miejskiej za działania na rzecz społeczności. Wygląda jak wielkomiejski hipster: jasne płócienne spodnie nad kostkę, mokasyny, biała koszulka polo i tatuaże na rękach i szyi.

– Przyjechałeś prosto z Nowego Jorku? – pyta.

– Nie. Z Pensylwanii, z Pittsburgha – odpowiadam.

– O, miałem rodzinę w Pensylwanii – mówi. I szybko dodaje, jakby to było coś całkiem normalnego: – I w tamtejszych więzieniach odsiedziałem swoje.

Justin jest szefem Newness of Life, działającej w Huntington organizacji non-profit pomagającej uzależnionym od substancji psychoaktywnych wyjść na prostą Stolica przedawkowań

Huntington to pięćdziesięciotysięczne miasteczko na południowym brzegu rzeki Ohio. Jak w każdym podobnym miasteczku w regionie, kiedyś było tu lepiej, a teraz jest gorzej. W przypadku Huntington kiedyś działały w okolicy kopalnie węgla i zakłady przemysłowe. Zostało po nich bezrobocie wyższe niż średnia krajowa. Huntington może pochwalić się

Uniwersytetem Marshalla, ale poza tym jest to zwyczajna siedziba władz hrabstwa, jakich w USA wiele.

Huntington byłoby jedynie przypisem w historii kosztów i ofiar amerykańskiej dezindustrializacji, gdyby nie wiadomość, która obiegła ogólnokrajowe media 22 lipca 2016 roku: w ciągu niecałych czterech godzin dwadzieścia sześć osób przedawkowało. I tak oto niewielkie miasteczko nad rzeką Ohio, z przeciętnym uniwersytetem, trafiło na czołówki gazet. Huntington zainteresowały się duże dzienniki i magazyny, a Netflix nawet nakręcił film dokumentalny Heroin(e) (tytuł to gra słów: heroin to heroina, a heroine to bohaterka).

Wiele wskazuje na to, że za te dwadzieścia sześć przedawkowań odpowiadał trefny towar – do połowy z nich doszło na jednym osiedlu – i wszystkie osoby na szczęście udało się uratować. Zazwyczaj przedawkowań w Huntington jest kilka dziennie. Na mapach obrazujących stan epidemii opioidów w USA Wirginia Zachodnia zawsze zamalowywana jest najciemniejszym kolorem.

Po pierwsze: zarobić

Nie stało się tak przez przypadek – wyglądało to tak, jakby wszystkie siły sprzysięgły się przeciwko biednej Wirginii Zachodniej.

Dominującymi gałęziami przemysłu w stanie były górnictwo i przemysł drzewny, oba raczej słabo płatne, za to pełne wypadków przy pracy. Lekarze, zachęcani przez firmy farmaceutyczne, przepisywali poszkodowanym górnikom i drwalom opioidowe leki przeciwbólowe. Sprzedaż tych tabletek była tak lukratywnym interesem i dla koncernów, i dla lekarzy, że najważniejszy element przysięgi Hipokratesa – „po pierwsze nie szkodzić” – w wielu przypadkach zastąpiono przykazaniem „po pierwsze zarobić”. Całe miasteczka i wsie – biedne, borykające się z bezrobociem – zalała fala silnych leków przeciwbólowych, które w końcu trafiły na ulicę. Według niedawno ujawnionych danych między 2006 a 2012 rokiem w Wirginii Zachodniej wydano niemal 853,5 miliona pigułek. Ci, których nie było stać na tabletki, w końcu przerzucili się na heroinę zażywaną dożylnie.

Gdy kilka lat temu władze stanowe, przerażone skalą epidemii, postanowiły się rozprawić z chciwymi lekarzami i handlowcami, było już za późno. Skutek? Część użytkowników przerzuciła się na bardzo łatwą w produkcji metamfetaminę, która w Wirginii Zachodniej zalicza wielki powrót. Widać to po rozdrapanych strupach na nogach, rękach i twarzach, zapadłych policzkach i zniszczonych zębach mieszkańców przyczep i rozpadających się domów z oknami wiecznie zasłoniętymi kartonami lub prześcieradłami.

Huntington walczy

Huntington otrzymało tytuł stolicy przedawkowań co prawda nie ze swojej winy, ale mimo wszystko zasłużenie. Jednak Justin nie lubi, gdy mówi się o Huntington per stolica uzależnień.

– Tak, mamy problem z uzależnieniami, ale od takiego gadania problem się nie rozwiąże. Rozmawiajmy o rozwiązaniach – przekonuje.

Huntington walczy. Magazyn „Time” umieścił Jan Rader, pierwszą kobietę na stanowisku szefowej miejskiej straży pożarnej, bohaterkę wspomnianego dokumentu Heroin(e), na swojej liście stu najbardziej wpływowych kobiet. Pod jej kierownictwem grupy szybkiego reagowania spotykają się z ofiarami przedawkowań.

W Huntington swoją kancelarię ma też Paul Farrell, prawnik stojący za wielkimi pozwami przeciwko firmom farmaceutycznym. „Znam ludzi w moim wieku uzależnionych od opioidów – powiedział Farrell w rozmowie z magazynem „Bloomberg” – znam ludzi, którzy stracili swoje dwudziestokilkuletnie dzieci”.

Justin też stara się być rozwiązaniem. Biurko w jego gabinecie jest pozaklejane samoprzylepnymi karteczkami z imionami i nazwiskami osób, dla których szuka dachu nad głową. Jego Newness of Life pomaga ludziom wyjść na prostą. Wiele osób trafia tu prosto z więzienia lub w ramach wyroków wydawanych przez tak zwane sądy narkotykowe, których celem jest pomoc osobom złapanym na posiadaniu nielegalnych substancji psychoaktywnych. Justin żartuje, że jest w stanie wyciągnąć kogoś z więzienia szybciej niż gubernator stanowy dysponujący prawem łaski.

Nadzieja wbrew statystykom

Statystyki są bezwzględne: większość uzależnionych kiedyś zaliczy wpadkę i w wielu przypadkach utracą wszystko to, co z trudem w czasie trzeźwości budowali. – Dzisiejszy dzień był bardzo dobry: nikt nie przedawkował ani nikt nie zaliczył wpadki – powiedział mi Justin, gdy się żegnaliśmy.

Ale Justin nie mówił tego sarkastycznie. Wpadki się zdarzają, bo na tym polega uzależnienie. Kilkakrotnie podkreślał, że wśród swoich pacjentów widzi dużo nadziei – wbrew statystykom. O tym, jak koleje losu mogą pójść w poprzek statystyk, Justin wie sporo również z własnego doświadczenia.

Od urodzenia był skazany na porażkę. Wychował się w Martinsburgu, biednym, zniszczonym przez dezindustrializację mieście na północy Wirginii Zachodniej. Po raz pierwszy trafił na dołek w wieku jedenastu lat za kradzież. W tym samym wieku po raz pierwszy sprzedał narkotyki i po raz pierwszy był nietrzeźwy. Dość szybko nauczył się przygotowywać crack i został lokalnym dilerem. Nawet nie zauważył, jak się uzależnił, bo dragi zawsze miał pod ręką. Miał też zatargi z prawem. W wieku trzydziestu lat, gdy w końcu zdecydował, że musi skończyć z takim życiem, miał za sobą dziewiętnaście lat pod nadzorem kuratorskim lub w więzieniach. Dzisiaj Justin ma za sobą sześć lat trzeźwości i jest zapraszany przez miejskiego komisarza policji na śniadania, by przedyskutować kwestie prewencji uzależnień w Huntington.

Na straconej pozycji powinna być również Jami Bamberger, dziewczyna Justina. Ona co prawda miała większe szczęście, jeśli chodzi o miejsce urodzenia, ale stała się ofiarą mechanizmów, które doprowadziły do epidemii opioidów. Gdy miała piętnaście lat, doznała kontuzji kolana. Lekarz przepisał jej silne leki przeciwbólowe. Jami radziła sobie z bólem całkiem nieźle dzięki maszynie schładzającej, którą kupili jej rodzice. Tabletki zachowała „na później”, żeby zobaczyć, jak to jest być na haju. Nie minęło sześć miesięcy a zażywała heroinę dożylnie. Nie bierze od trzech lat i jest mamą niespełna rocznego bobasa, który wciska się na ręce każdemu gościowi przychodzącemu do nich do domu.

Jak zacząć nowe życie

Dom z czerwonej cegły i białymi framugami oraz kolumienkami podtrzymującymi dach nad frontowym gankiem. Na ganku siedzi kilka kobiet, palą papierosy i rozmawiają. Jedne przygotowują się do wyjścia do pracy, inne wracają ze swoich zmian. Większość okolicznych budynków jest w kiepskim stanie, niektóre są opuszczone, ale ten akurat tętni życiem.

To jeden z czterech domów przejściowych, jakie prowadzi Newness of Life. Pacjenci, a w zasadzie lokatorzy, płacą za pobyt, ale w przeciwieństwie do większości innych podobnych instytucji Newness of Life nie odsyła nikogo z kwitkiem. Sporo innych centrów odwykowych przyjmuje osoby jedynie z ważnym ubezpieczeniem zdrowotnym, które ze względu na koszty często jest niedostępne dla ubogich. To oznacza, że organizacja Justina czasami boryka się z problemami finansowymi. Jednak Justin odmawia zbierania pieniędzy od darczyńców, bo, jak przekonuje, to może prowadzić do nadużyć. I, jak mówi, nierzadko dokłada z własnej kieszeni.

– Osoby wychodzące z uzależnienia często są zdesperowane. Polegając na darczyńcach, łatwo je wykorzystać do przyciągnięcia pieniędzy, które potem idą nie na leczenie, a na prywatne konta właściciela – wyjaśnia. Jak mówi, sam za swoją pracę w Newness of Life nie bierze ani centa. Na życie zarabia jako koordynator pomocy w centrum odwykowym na Florydzie.

Każdy dom ma swojego lidera, który odpowiada za utrzymywanie dyscypliny. Liderzy rozdają testy na obecność narkotyków, upewniają się, że lokatorzy wywiązują się ze swoich obowiązków domowych, przychodzą na spotkania oraz regularnie chodzą do pracy. Pacjenci uczą się nie tylko, jak utrzymać trzeźwość, ale też jak prowadzić normalne życie. Dlatego praca jest tak istotna.

– W wielu innych programach za sukces uważa się to, że pacjent nie zaliczył wpadki w czasie trwania terapii. To za mało. Dla mnie sukcesem jest to, gdy osoba opuszczająca Newness of Life ma pracę, która pozwala jej się utrzymać, wyrobione prawo jazdy, samochód, choćby gruchot, i niewielkie oszczędności na koncie w banku, bo to jest konieczne do normalnego życia – mówi Justin.

Oceń treść:

Average: 9.4 (10 votes)
Zajawki z NeuroGroove
  • 4-HO-MET
  • Etanol (alkohol)
  • Marihuana
  • Tripraport

W ciągu miesiąca poprzedzającego opisywane wydarzenia, miałem okazję wychodzić na tripy aż trzy razy. Opisywany miał być czwarty i ostatni. Przynajmniej na jakiś czas. Wszystkie poprzednie były z założenia lekkie, więc jeżeli pojawiła się tolerka to niewielka. Umysł również daleki był od wyżęcia, choć czułem już lekkie zmęczenie psychodelikami. Zdecydowałem się jednak tripować ze względu na to, że była okazja zrobić to z bliskimi mi osobami. Do moich dawnych towarzyszy podróży - P i S doszli jeszcze inni lokatorzy z mojego starego mieszkania - J, H i Se. Trip miał miejsce w nocy w lesie pod miastem, na najwyższym wzniesieniu w okolicy, przy ognisku.

Wstęp: Okres sylwestrowo-świąteczny, będący dobrą okazją do odwiedzin starych znajomych i stron rodzinnych dobiegał końca. Mimo tego, wciąż nie udało się zorganizować wspólnego wyjścia na tripa. Na szczęście, z okazji Święta Trzech Króli, w ledwie rozpoczętym nowym roku, przytrafił się długi weekend. Postanowiłem więc złożyć wizytę w moim byłym mieszkaniu i zgodnie z planem, potripować na homecie. Było go trochę mało, bo jakieś 75-80mg na 5 osób, jednakże wystarczyło na całkiem wesoły psychodeliczny spacer. Raport jak zwykle pisany po długim czasie (3 lata).

  • Marihuana


To był koniec czerwca słodki czas po maturze, i okres kiedy ma się przed sobą najdłuższe wakacje w życiu :D. Tak wiec trzeba czegoś więcej spróbować niż tylko alkohol. Oczywiście ziółko było już wcześniej konsumowane, ale zawsze pod tak dużym wpływem etanolu, że uniemożliwiał on wychwycenie skutków thc. Materiał załatwiła pewna osóbka :D, po dość kłopotliwej dla mnie wymianie w centrum miasta :D.

  • Bieluń dziędzierzawa

  • Dimenhydrynat

Moje pierwsze Avio.


Stopien zaawansowania: niski(mj sporadycznie, 1x Tussipeckt w przyszłosci

gałka muszkatałowa i benzydamina)


Substancja: Aviomarin


Metoda zażycia(nie po śmierci): doustnie 20x50mg


Set & setting: Dom, mieszkanie w bloku siostra tuż obok ojciec ma zaraz

wrócic z roboty, oczekuje haloonow


Efekty: Fajne Haloony, oszołomienie, poważne problemy z mową i rownowaga

randomness