Kokaina wg. Crowleya

Gdy zabronimy używania jedwabnych chusteczek do nosa, ludzie mogą zacząć używać lnianych. Ale w przypadku kokainistów nie sposób jest zmienić ich nałogu.

Tagi

Źródło

"Księgi Bestii, czyli eseje filozoficzne Aleistera Crowleya"

Odsłony

10290
Tytuł Nie jest tajemnicą, że Crowley przez wiele lat zażywał heroinę, która wobec braku innych leków stanowiła dla niego remedium na dokuczliwe ataki astmy. Złośliwi powiadają, że przyjmowane przez niego codzienne dawki mogłyby pozbawić życia co najmniej trzech ludzi, nie biorą jednak pod uwagę faktu, że Crowley z pewnością "normalnym" nie był. Najwyraźniej ów nawyk zażywania heroiny stanowił dla niego wyzwanie, kolejny sprawdzian możliwości, ponieważ jak sam wspomina, zwiększał dawki heroiny po to, by sprawdzić swój próg uzależnienia. Kiedy zaś już rozwinął w sobie nałóg, drastycznie zmniejszał jej dawki, traktując jako trening woli walkę z wytworzonym uzależnieniem. O tym, że bardzo trudno było mu poddać się sile heroinowego nałogu niech świadczy fakt, że kiedy tylko na rynku pojawił się alternatywny lek na astmę, Crowley natychmiast porzucił "biały proszek". Niestety, gorzej było z kokainą, narkotykiem o całkowicie przeciwstawnych właściwościach, nie wytwarzającym co prawda nałogu fizycznego, lecz bardzo uzależniającym psychicznie. Crowley brał go po to, by wydobyć się ze stuporu, do jakiego doprowadzało go ciągłe branie heroiny. Początkowo, kokaina wydawała się mu znakomitym środkiem pobudzającym, lecz to właśnie owe złudne poczucie "chemicznego" szczęścia torowało drogę do piekła. Koszmar podwójnego uzależnienia od heroiny i kokainy Crowley opisał w swojej powieści Diary of a Drug Fiend. Esej Cocaine ukazał się po raz pierwszy w amerykańskim piśmie The International z 1917 roku i stanowi sarkastyczny opis przyczyn nałogu i roli, jaką w jego rozwoju odgrywa polityka prohibicyjna. Po wojnie wydano go w oddzielnej broszurze nakładem wydawnictwa Level Press (San Francisco, 1973).


"Daleko, daleko stąd znajduje się szczęśliwy ląd"


I


Ze wszystkich Gracji, jakie gromadzą się wokół tronu Wenus, najbardziej nieśmiałą i nieuchwytną jest panna, którą nazywają Szczęściem. Żadnej innej tak gorączkowo się nie poszukuje. Żadnej innej nie jest tak trudno zdobyć. I tak naprawdę posiadają ją tylko święci i męczennicy, nieznani swym bliźnim. Są to ci, którzy wypalili w sobie poczucie ego rozgrzaną do białości stalą medytacji i rozpuścili się w boskim oceanie świadomości, spienionym beznamiętnością i idealną błogością.
Dla całej rzeczy ludzi szczęście po prostu czasami się przydarza. Szukajcie go a nie znajdziecie, proście a nie będzie wam dane, pukajcie a nie będzie wam otworzone. Szczęście jest zawsze boskim przypadkiem. Nie tworzy pewnej określonej cechy, jest splotem okoliczności. Nie ma sensu mieszać jego składników. Na próżno by powtarzać te wszystkie eksperymenty, które doprowadziły do wytworzenia go w przeszłości.
To aż niezwykłe, że tak metafizyczna istota może być wytworzona w jednej chwili nie przy pomocy mądrości, czy magii, lecz zwykłej używki. Nawet najmądrzejszy człowiek nie jest w stanie zesłać szczęścia na innych, choćby i byli oni obdarzeni młodością, pięknem, bogactwem, zdrowiem, inteligencją i miłością. Tymczasem może je mieć najgorszy łajdak z nizin społecznych, obszarpany, chory i głupi. Oto wielki paradoks życia, równie zagadkowy jak śmierć.
Przyjrzyjcie się tej lśniącej kupie kryształów! Oto hydrochlorek kokainy. Geologowi przyjdą tutaj na myśl skojarzenia z miką, ja zaś, jako stary himalaista, myślę o lśniących płatkach śniegu, pojawiających się zwykle tam, gdzie skały wychodzą spod warstwy spękanych lodowców, które wiatr i słońce zacałowały na śmierć. Ci zaś, którzy nie znają wielkich gór, mogą pomyśleć sobie tutaj o płatkach śniegu na drzewach, tworzących niezwykłe, iskrzące wzory. Są to klejnoty z zaczarowanej krainy. Ten, kto smakuje je swymi nozdrzami, ich akolita i niewolnik, musi odnosić wrażenie jakby to rosa z oddechu jakiegoś wielkiego demona bezkresu zamarzła na jego brodzie.
Nie było bowiem nigdy wcześniej eliksiru rzucającego tak mocny czar jak kokaina. Niezależnie od tego komu się go da, niechaj by to był nawet największy nieszczęśnik na ziemi, którego poddamy rozmaitym torturom, zabierając mu wiarę i miłość, osobnik z pośniadziałą skórą ręki, widać trawioną egzemą, czy też innymi paskudztwami zostawiającymi po sobie okropne rany, wystarczy że położymy na nią odrobinę tego błyszczącego śniegu, ów drobny gwiezdny pył, a jego schorzała ręka podniesie się do czegoś, co nie przypomina już głowy i wsypie trochę tego specyfiku do stetryczałego nosa, by w ciągu minuty lub pięciu zdarzyło się coś niezwykłego.
Oto cud nad cudami, jasny niczym śmierć, doskonały niczym życie, niezwykły, bowiem tak nagły, tak daleki od zwykłego biegu rzeczy. Natura non facit saltum - natura nie zna skoków. To prawda. Dlatego ten właśnie cud dokonuje się wbrew naturze.
Oto przemija melancholia, oczy rozbłyskują żarem, na bladej twarzy pojawia się uśmiech. Powraca męski wigor, a może tak nam się po prostu wydaje.
W końcu zaś wiara, nadzieja i miłość zapraszają do wspólnego tańca. Wszystko, co niegdyś stracone, nagle się pojawia. Człowiek jest szczęśliwy.
Jednym narkotyk może przynieść ożywienie, innym rozmarzenie; jeszcze innym siłę twórczą, niespożytą energię; są też i tacy, których otoczy blaskiem albo wypełni pożądaniem. Niemniej, za każdym razem towarzyszyć mu będzie poczucie szczęścia. Pomyślcie o tym, co wydaje się takie proste, a jednak niedościgłe - o ludzkim szczęściu!
Przemierzyłem niemal każdy zakątek świata. Poznałem takie cuda natury, których nie potrafię opisać słowami. Zobaczyłem wiele cudów geniuszu ludzkiego. Lecz nigdy nie dane mi było doświadczyć czegoś równie niezwykłego.


II


Czyż jest taka szkoła filozoficzna zimna i cyniczna, która uważa Boga za kpiarza lubującego się w gardzeniu swymi maluczkimi stworzeniami? Jeśli istnieje, powinna oprzeć swe wnioski na kokainie! Albowiem nieuchronnie towarzyszy jej gorycz, ironia i niewymowne okrucieństwo. Ów dar nagłego, pewnego szczęścia jest po to tylko, żeby zwodzić. I nawet historia Hioba nie przedstawia sobą tak cierpkiego wywaru. Ileż musi być wyrachowanej nienawiści, diabelskiej sztuczki w tym, że oferuje się takie dobrodziejstwo, mówiąc "Tego nie wolno wam brać"? O wiele lepiej byłoby zdać się na szaleństwo nędzy życia, nie znając tych wszystkich radości znajdujących się w zasięgu naszej ręki, które to dziesięciokrotnie zwiększają nasz niepokój.
Szczęście dostarczane przez kokainę nie ma tak biernego, czy spokojnego charakteru jak szczęście zwierząt. Cechuje je samoświadomość. Obdarza człowieka wiedzą o tym, kim jest i kim mógłby być. Przedstawia mu pozory boskości tylko po to, by w końcu uzmysłowił sobie, jaki jest z niego robak. Roznieca w nim niezadowolenie z siebie, którego nie sposób już stłumić. Rozbudza głód. Dajcie kokainę człowiekowi mądremu, obyłemu w świecie, silnemu moralnie, inteligentnemu i opanowanemu; jeśli naprawdę będzie panem siebie samego, nie wyrządzi mu ona szkody. Zrozumie, że to pułapka. Będzie ostrożny przed powtarzaniem tego rodzaju eksperymentów. A być może ta odrobina wglądu we własne możliwości ułatwi mu osiągnięcie swego celu przy pomocy środków, które Bóg przeznaczył dla świętych.
Jednakże dajcie ją zblazowanemu gburowi przekonanemu o swej wielkości, czyli innym słowy - zwyczajnemu człowiekowi, a będzie on zgubiony. Niechybnie stwierdzi, co całkiem słusznie podpowie mu logika, Tego mi potrzeba. Nie zna, bo i nie może znać prawdziwej drogi, dlatego porusza się po manowcach. Znajdując tam kokainę, wie że tego mu trzeba i ciągle ją bierze. Poraża go dystans między jego mizernym życiem grubianina a owym cudem, który się dzieje po zażyciu odrobiny tego specyfiku. Jego nie przywykła do filozofii dusza nie jest w stanie tego wytrzymać. Nie rozumie, że nie samą słodyczą się żyje.
A ponieważ nie potrafi już znieść chwil nieszczęścia, czyli tego, co jawi się jej teraz normalnym życiem, nieustannie sobie folguje.
O zgrozo, moc narkotyku wydaje się jednak słabnąć, przeto musi go brać coraz więcej. Dawki rosną, przyjemność maleje. Pojawiają się efekty uboczne, które na samym początku były niewidoczne, niczym diabły z płomiennymi widłami w dłoniach. W zdrowym człowieku pojedyncza dawka narkotyku nie wywołuje żadnych zauważalnych reakcji. Idzie do łóżka o właściwej porze, dobrze śpi i budzi się rześki. Indianie z Ameryki Południowej żują ten specyfik w jego naturalnej formie, podczas marszu, by móc zwalczyć głód, pragnienie i zmęczenie. Używają go jednak tylko podczas wyjątkowych sytuacji, stosując między jego dawkowaniem długie przerwy, by odpowiednią ilością pokarmu odbudować organizm. Poza tym dzikusy, w przeciwieństwie do mieszkańców miast, posiadają siłę i moralność.
To samo można powiedzieć o korzystaniu z opium przez Chińczyków i Hindusów. Chociaż jest ono w tych krajach niemalże powszechne, tylko w bardzo nielicznych przypadkach prowadzi do występku. Można powiedzieć, że podobnie jest z nami i papierosami.
Ten jednak, kto używa kokainy dla zwykłej przyjemności, wkrótce usłyszy głos natury, choć będzie go puszczał mimo uszu. Nerwy zmęczone stałą stymulacją potrzebować będą odpoczynku i pożywienia. Jest taki punkt, w którym sterany koń nie reaguje już na bat i ostrogi. Potyka się, upada jak kłoda, aż w końcu musi wyzionąć ducha.
Taka właśnie śmierć spotyka niewolnika kokainy. Gdy wrzeszczą mu nerwy, od razu zażywa następną dawkę trucizny. Lekarstwo przestaje działać, wzmaga się działanie toksyny. Nerwy dostają szału. Ofiara zaczyna mieć halucynacje. "Spójrz! Na tym krześle siedzi szarobury kot. Nie mówiłem o tym wcześniej, ale siedzi tam od dawna".
Równie dobrze mogą to być szczury. "Uwielbiam je obserwować jak wspinają się po zasłonach. O tak! Wiem, że tak naprawdę ich tam nie ma. Bo tak naprawdę znajdują się na podłodze. Prawie udało mi się je zabić. To prawdziwe szczury. Po raz pierwszy widziałem je pewnej nocy przy oknie".
W ten oto sposób rodzi się obsesja. I w końcu nie ma już przyjemności, jest tylko jej przeciwieństwo, Erosa zastępuje Anteros.
"O nie! Nigdy nie pozwolę im zbliżyć się do mnie". Nie minie kilka dni, a poczujesz je na swym ciele, drażniące i odrażające, lecz nigdy nie przestające cię męczyć.
Nie ma sensu opisywać, jak to się wszystko kończy, bo jakkolwiek byśmy się nie starali odwlec samego końca, musi on w końcu nastąpić. Inna sprawa, że można go znacznie odwlekać, bo chociaż głód narkotykowy ogłupia pacjenta, wymuszona abstynencja potrafi trochę złagodzić symptomy fizyczne i psychiczne nałogu. Tym niemniej, po jakimś czasie sięga się po następną dawkę z jeszcze większym animuszem i z zaciśniętymi zębami gna się na oślep do krainy śmierci.
Przedtem jednak przechodzi się potworne męki. Traci się poczucie czasu, przez co jedna godzina abstynencji może przynieść ze sobą więcej koszmarów niż sto lat bólu przeżywanego w normalnej czasoprzestrzeni.
Psychologowie wciąż nie doceniają wpływu fizjologicznego cyklu życia i normalnego funkcjonowania mózgu na odczuwanie dobra i zła. Aby to zrozumieć, wystarczy przegłodzić się dzień lub dwa i zobaczyć, jak życie wlecze ze sobą ciężar podświadomości. Na głodzie narkotykowym wrażenie to wzrasta tysiąckrotnie. Znika czas. Prawdziwe metafizyczne piekło zaczyna być obecne w świadomości, która utraciła swe granice, nie znalazłszy jednak Tego, który jest bez granic.


III


Wiele z tego, co tu powiedziałem, jest powszechnie znane [Mistrzu! Mówiłeś to 86 lat temu i to wciąż prawda! - luxx]. Celowo to uwypukliłem, aby pokazać, że mamy tu do czynienia ze szczytem tragedii lub też komedii, jeśli ktoś jest na tyle wielkim człowiekiem, aby umieć żyć z dala od ludzi. Właściwość ta, cechująca Arystofanesów, Szekspirów, Balzaków, Rabelaisów, Wolterów i Byronów, sprawia że ci wielcy poeci jednym razem litują się nad niedolą ludzi, kiedy indziej zaś cieszą się pogardliwie z ich porażek.
Być może mądrzej byłoby z mojej strony, gdybym mocniej podkreślił fakt, że najlepsi spośród ludzi mogą korzystać z tego narkotyku i wielu innych, z pożytkiem dla siebie i ludzkości. Pod warunkiem, że podobnie jak Hindusi, będą stosować go w pracy, która bez niego nie byłaby możliwa. Za przykład może nam tutaj służyć Herbert Spencer, który codziennie zażywał morfinę, nigdy nie przekraczając wyznaczonej dawki. Z kolei Wilkie Collins, przy pomocy laudanum przezwyciężył ból podagry, dzięki czemu mógł pozostawić po sobie wiele arcydzieł.
Niektórzy jednak przesadzali. Baudelaire z miłości do ludzkości ukrzyżował siebie, swój umysł i ciało. Verlaine skończył jako niewolnik, będąc tak długo mistrzem. Francis Thompson zabił się opium. Podobnie uczynił Edgar Allan Poe. James Thomson zapił się na śmierć [no tym nas Polaków Mistrzu nie zaskoczysz - luxx]. Nieco mniej drastyczne są przypadki de Quinceya i H.G. Ludlowa. Jeden z nich niszczył się przy pomocy laudanum, drugi zaś przy pomocy haszyszu. Nie zapominajmy jednak o tym, że wielki Paracelsus, odkrywca wodoru, cynku i opium, korzystał z podniecenia wywołanego alkoholem do uwalniania mocy umysłu, równoważąc je wszakże ciężkimi ćwiczeniami fizycznymi.
Coleridge tworzył to, co najlepsze, pod wpływem opium, a brak zakończenia Kubłaj Chana jest winą natrętnego "człowieka z Porlock", który zawracał mu głowę [czyżby diler zapukał do drzwi i poeta się rozkojarzył? - luxx] i odtąd jest przeklęty na wieki!


IV


Zastanówmy się nad długiem ludzkości wobec opium. Czy można go porównać do śmierci kilku uliczników, którzy nieumiejętnie je stosowali?
Istotną kwestią, którą chcemy tu rozważyć, jest pytanie natury praktycznej: Czy narkotyki powinny być dostępne powszechnie?
Zatrzymam się tutaj na chwilkę, by prosić o iście amerykańską pobłażliwość. Zmuszony bowiem jestem przyjąć zarazem wstrząsające jak i niepopularne stanowisko, wypowiadając potworne prawdy. Moja sytuacja jest nie do pozazdroszczenia, ponieważ proszę byście przymknęli oczy na szczegóły, by móc uzyskać bardziej ogólny ogląd.
Twierdzę więc, że w zakresie prawodawstwa Ameryka opiera się na z gruntu fałszywej teorii, powiadającej że represje są lepsze od konstruktywnej moralności. Uważam, że demokracja, bardziej niż jakakolwiek inna forma rządzenia, powinna darzyć większym zaufaniem ludzi, skoro takie posiada aspiracje.
Może więc mądrzej jest uderzyć w pogląd przeciwny, w jego zdawałoby się najmocniejszy punkt.
Należy wykazać, że nawet w najbardziej uzasadnionych przypadkach rząd nie ma prawa nakładać ograniczeń na korzystanie z narkotyków. A jeśli już pozwala się na takie ograniczenia, trzeba pokazać, jakie wynikają z nich korzyści.
Przejdźmy więc do rzeczy i zapytajmy: Czy substancje "powodujące uzależnienie" powinny być powszechnie dostępne? Jest to niezmiernie aktualna sprawa, ponieważ jawna porażka Prawa Harrisona doprowadziła do wyłonienia się nowej perspektywy - pogorszenia tego, co już było złe.
Nie będę tutaj roztrząsać wielkiej tezy libertynów powiadającej, że człowiek wolny sam dokonuje wyborów. Nikt przecież nie będzie utrzymywał, że Chrystus, który celowo złożył siebie w ofierze, pozbawiony był zasad moralnych, ponieważ w ten sposób pozbawił państwo pożytecznego podatnika?
O nie, każdy człowiek dysponuje swoim życiem i ma absolutne prawo je niszczyć, chyba że tym samym w rażący sposób narusza przywileje swych bliźnich.
W tym jednak rzecz. Obecnie cała społeczność jest naszym bliźnim i nie wolno jej szkodzić. Mam więc "za" i "przeciw". Warto teraz zadać cios tej równowadze.
W Ameryce ideę prohibicji krzewi przede wszystkim rozhisteryzowana prasa, która zdobywa dla niej zwolenników pośród osób o najbardziej fanatycznym nastawieniu. Jej dewizą jest: "Sensacja za wszelką cenę". Dla tejże prasy podkreślanie niebezpieczeństw wiążących się z tym lub owym jest kwestią życia i śmierci. Dlatego ideę prohibicji wita z największym uznaniem.
Kłopot jednak z samą ideą, a nie tym czy innym jej zastosowaniem. Ostatnio pewien człowiek zastrzelił swoją rodzinę, po czym sam popełnił samobójstwo. W toku śledztwa okazało się, że użył do tego strzelby z tłumikiem Maxima. I jakie znajdą na to lekarstwo miłośnicy prohibicji? Rzecz jasna, zakażą sprzedaży tłumików Maxima! Nikt z nich nie rozumie, że gdyby ów człowiek nie miał w ogóle broni, udusiłby swoją rodzinę gołymi rękami.
Amerykańscy reformatorzy nie zdają sobie sprawy z tego, że jedynym sposobem na zapobieganie złu jest szukanie pozytywnych rozwiązań. To edukacja moralna, samokontrola i dobre maniery mogą zbawić świat, a nie prawodawstwo, będące nie tyle czymś, na czym nie można polegać, co zwykłym biciem piany. Co więcej, nadmiar prawa prowadzi do jego klęski. Sprawia, że wszyscy stają się kryminalistami i mają do wyboru albo przyłączyć się do policji albo stać się policyjnymi szpiegami. Prowadzi to do upadku zdrowia moralnego, upadku, z którego można się podnieść tylko poprzez rewolucję.
Istniejące obecnie w Ameryce prawo Harrisona sprawia, że teoretycznie przeciętny obywatel, a nawet lekarz, nie jest w stanie kupić "narkotyku". Nie zmienia to jednak faktu, że w niemal każdej chińskiej pralni może nabyć kokainę, morfinę i heroinę. Dealerką zajmują się także Czarni i "dzieci ulicy". Niektóre dane pokazują, że co piąta osoba na Manhattanie uzależniona jest od któregoś z tych narkotyków. Trudno mi uwierzyć w te szacunki, choć bez wątpienia zapotrzebowanie na dziwactwa urasta do rangi manii wśród osób nie interesujących się sztuką, literaturą czy muzyką, a więc nie posiadających tego, co mają inne, bardziej wyrafinowane narody.


V


Pewnego gorącego popołudnia latem 1909 roku wyraźnie znużony jegomość przywędrował do Logrono. Miejscowość pogrążona była w lenistwie. Nawet rzece nie chciało się płynąć i stała w korycie ze zwieszonym jęzorem. Niebo delikatnie błyskało. Tarasy kafejek zatłoczone były ludźmi. Nikt z nich nie miał nic do roboty ani też nie martwił się z tego powodu. Sączyli liche wino z Pirenejów i destylowane Riojo z południa. Niektórzy zaspokajali się jasnym piwem. Kto wie, ilu z nich wzięłoby poważnie do siebie następującej treści list, jaki generał O\'Ryan napisał do amerykańskich żołnierzy:

"Alkohol, czy jest to piwo, wino, whisky, czy coś zupełnie innego, wpływa na ludzi osłabiająco. Jakkolwiek ludzie reagują nań w różny sposób, ogólny skutek jest taki sam, pod jego wpływem przestaje się być normalnym. Niektórzy pogrążają się wtedy w zapomnieniu, inni przystępują do kłótni. Niektórzy są hałaśliwi, innym robi się źle, są też tacy, którzy po napiciu się zasypiają, a w jeszcze innych alkohol rozpala namiętność".

Zmierzaliśmy wtedy do Madrytu. Spieszno nam było opuścić Logrono, gdyż wzywał nas obowiązek.
Tym niemniej, postanowiliśmy zapomnieć o nim, przynajmniej na jakiś czas, i przysiąść się do tubylców, wymieniając się z nimi poglądami i przeżyciami. Ponieważ zaś bardzo się spieszyliśmy, wszyscy myśleli, że jesteśmy anarchistami. Niepokój ich nieco wyciszyły nasze wyjaśnienia, że tak naprawdę jesteśmy "szalonymi Anglikami". Mogliśmy się wtedy zacząć wspólnie cieszyć naszym towarzystwem i, prawdę powiedziawszy, wciąż nie mogę sobie darować, że w końcu pojechaliśmy do Madrytu.
Gdy uczestniczy się w jakimś przyjęciu w Londynie czy w Nowym Jorku, odnosi się wrażenie wpadnięcia do czeluści nudy i ospałości. Uczestnicy takich spotkań nie podzielają wspólnych zainteresowań ani nie wykazują się poczuciem humoru, przez co wyglądają tak, jakby czekali na pociąg. Jeśli więc chce się przezwyciężyć niezmierne uciążliwości płynące z londyńskiego otoczenia, trzeba jak najszybciej wypić butelkę szampana. W Nowym Jorku czyni się to samo z koktajlami. Inaczej sprawy się mają na kontynencie. Europejskie wina i piwa, kiedy się je próbuje w małych dawkach, nie dostarczają nadmiernej rozkoszy. Przeto więc trzeba ją odnajdować w innych zajęciach. Dlatego też mieszkańcy Europy wolą biesiadować niż wygrzewać kąty na przyjęciach. Wystarczy im Burgund lub Bordeaux, nie spieszą się, mają przed sobą całą noc. Nieznany jest im los przeciętnego Nowojorczyka, który nie ma nawet czasu zjeść obiad! Żałuje każdej godziny gdy jego biuro jest zamknięte i ciągle snuje nowe plany na przyszłość. A jeśli już zapragnie "przyjemności", musi dokładnie obliczyć sobie, ile może poświęcić na to czasu. Nic więc dziwnego, że jego specjalnością jest jak najszybsze pochłanianie jak najmocniejszych napojów.
Spróbujmy sobie wyobrazić tego człowieka, który wciąż goni za utraconym czasem. Nie może stracić choćby i dziesięciu minut na osiągnięcie "przyjemności", a z drugiej strony nie śmie w towarzystwie innych chłeptać alkoholu. Znajduje więc bardzo prosty sposób na szybkie zaspokojenie - sięga po kokainę. Nie czuć jej, więc można utrzymywać swój nałóg w tajemnicy i zachowywać się jak proboszcz na parafii.
Cały problem z cywilizacją polega na tym, że wymusza ona intensywne życie. A żeby intensywnie żyć, trzeba stale się pobudzać. Natura ludzka już taka jest, że pragnie przyjemności. Ta zaś wymaga czasu wolnego. Pozostaje więc nam wybór między upojeniem a sjestą. W Logrono nie ma kokainistów.
Co więcej, gdy pogoda nie sprzyja, życie wymusza rozmowę. Musimy wybierać między upojeniem a rozwojem umysłu. Nie ma narkomanów pośród ludzi pochłoniętych nauką i filozofią, sztuką i literaturą.


VI


Załóżmy że prohibicjoniści mają rację. Uznajmy twierdzenia policji, że kokaina i pozostałe używki służą przestępcom, którzy potrzebują ich do tego, żeby pobudzić się do działania. Zgódźmy się również z nimi, kiedy mówią o śmiertelnej szkodliwości narkotyków, które wcześniej czy później unieszkodliwią nawet najbystrzejszego złodzieja. Jeśli jednak tak jest, to dlaczego, na litość boską, nie utworzyć punktów, w których będą mogli za darmo dostać kokainę!
Nikt nie jest w stanie wyleczyć narkomana. Nie można sprawić, żeby stał się pożytecznym obywatelem. Narkoman nigdy nim nie był, ponieważ w innym razie nie popadłby w taką niewolę. Być może uda się nam go na chwilę zmienić, kosztem dużych wydatków, niebezpieczeństw i kłopotów. Wystarczy jednak drobna pokusa, by cały nasz wysiłek legł w gruzach. Lepiej więc pomóc mu w jego drodze do piekła. Niech zaspakaja się narkotykami, jeśli taka jest jego wola. A jego los będzie przestrogą dla innych, którzy być może chcieliby popełnić ten sam błąd. Ci zaś, którym nie straszna jest taka przyszłość, niech umierają w spokoju i przestają być ciężarem dla państwa. Są to bowiem ludzie słabi moralnie, których obecność zagraża społeczeństwu. Jeśli zależy im na tym, żeby się zabić, nie wolno im w tym przeszkadzać.
Powiecie pewnie, że ludzie ci, kiedy się zabijają, przy okazji wyrządzają szkodę innym. Jest w tym trochę racji, lecz już samo ich istnienie jest wielką szkodą dla innych.
Na skutek prohibicji powstało podziemie narkotykowe, którego niszczących skutków nie sposób jest ocenić. Tysiące obywateli znalazło się poza prawem. Co więcej, to właśnie prawo skłoniło ich do występku, ponieważ zyski z nielegalnego handlu okazały się bardzo duże, tym większe, im surowsze jest w tym zakresie prawo. Gdy zabronimy używania jedwabnych chusteczek do nosa, ludzie mogą zacząć używać lnianych. Ale w przypadku "kokainistów" nie sposób jest zmienić ich nałogu. Kokainista zawsze będzie chciał kokainy, nie wystarczą mu sole Epsoma. Ponadto, jego umysł nie zna już miary, więc jest w stanie zapłacić każdą cenę za narkotyk. Nigdy nie powie: "To dla mnie za drogie", a jeśli nie będzie miał dość pieniędzy, zacznie kraść, rabować i mordować, by je otrzymać. Poza tym, jak już powiedziałem: nie da się zmienić narkomana. Kiedy zabrania się mu jego nałogu, wytwarza się tym samym całą rzeszę niebezpiecznych przestępców, których nie jest w stanie zmienić nawet więzienie!
Skoro tak wielkie zyski, sięgające od tysiąca do dwóch tysięcy procent, mogą osiągać nielegalni handlarze narkotyków, w ich interesie jest stwarzanie nowych ofiar. A jest to tak wielki interes, że opłacałoby mi się pojechać pierwszą klasą do Londynu w tę i z powrotem, by przemycić tyle kokainy, ile się zmieści w podszewce od płaszcza! Nie dość, że zwróciłyby mi się koszty podróży, to na dodatek zgromadziłbym porządną sumkę w banku. Na przekór prawu i tajniakom, z niewielkim ryzykiem mógłbym pozbyć się całego towaru w ciągu jednej nocy w Tenderloin.
Jest jeszcze jeden problem. Nie można zakazem objąć wszystkiego i zabronić lekarzom dostępu do niebezpiecznych leków. A kto jak kto, lecz to właśnie lekarze są najczęściej ofiarami narkotyków. Poza tym, wielu z nich jest skłonnych handlować narkotykami dla pieniędzy lub dla władzy. Jeśli dysponujesz narkotykami, jesteś panem duszy i ciała każdej rozmiłowanej w nich osoby.
Ludzie nie rozumieją, że narkotyk dla osoby od niego uzależnionej jest cenniejszy niźli diamenty i złoto. Piękna kobieta może być bezcenna, lecz jak wskazuje doświadczenie kliniczne nie ma tak pięknej kobiety, która spragniona narkotyku nie była by gotowa sprzedać swego ciała kloszardowi w zamian za jedną działkę.
A jeśli prawdą jest, że 1/5 naszej populacji zażywa narkotyki, trzeba przyznać, że czeka tą niemałą przecież społeczność bardzo ciężka przeprawa.
Nie trzeba jednak daleko szukać dowodów na niedorzeczność argumentacji prohibicjonistów. Wystarczy przyjrzeć się temu, co dzieje się w Londynie i innych miastach Europy. W Londynie każda głowa rodziny, czy też na pozór odpowiedzialna osoba może równie łatwo kupić narkotyk co ser. A przecież miasto to nie jest pełne szalonych maniaków, wciągających kokainę na każdym rogu ulicy, a w międzyczasie dokonujących aktów rozboju, gwałtów, podpaleń, przestępstw urzędowych oraz zdrady, co też rzekomo ma być następstwem pozostawienia ludziom zbyt wielkiej swobody.
Nie występuję tutaj w roli rzecznika narkotyków. Uważam tylko, że prohibicja nie jest odpowiednim sposobem na ich zwalczanie. Jedynym lekarstwem byłoby pobudzanie ludzi do myślenia, rozwijanie ich umysłów, namawianie ich do tego by sięgali po coś więcej niż dolary, do realizacji celów wykraczających poza doraźne zyski. Do tego zaś potrzebna jest edukacja.
Jeśli zaś to wydaje się nie do osiągnięcia, mamy jeszcze jeden argument za tym by dawać ludziom kokainę.


Aleister Crowley

Tekst pochodzi z książki "Księgi Bestii, czyli eseje filozoficzne Aleistera Crowleya", wybór, przekład i opracowanie Dariusz Misiuna, Wydawnictwo FOX, Wrocław 2000.

Oceń treść:

0
Brak głosów

Komentarze

SQ (niezweryfikowany)

do tekstu moge tylko dodac :
AMEN!!!!!!!!!!!!!

wienio (niezweryfikowany)

brutalna prawda

examiner (niezweryfikowany)

chyba trzeba sie nawciagac zeby zrozuimec ten tekst!!

vinnie (niezweryfikowany)
Geniusz... Ten człowiek swoimi tekstami kształtuje moje podejście do narktoyków i wiem, że dzięki temu nie zostanę zwykłym ćpunem ani też jednym z takich, którzy zakazują wszystkiego, myśląc, że to złoty środek na pozbycie się problemu. Jak na razie, dla mnie Crowley ma najzdrowsze podejście do narkotyków i myślę, że te artykuły mogą wiele nauczyć.. _______________ 'Mr Crowley.. Won't you ride my white horse?';)
Zajawki z NeuroGroove
  • Dimenhydrynat

Nazwa subst: Aviomarin


Doswiadczenie: MJ, feta, DXM, efe, klej, LSD, kodeina, benzydamina, galka,

avio first time


Dawka: 3 op po 5 kazde


Set&setting: umyslowo wypoczety chociaz wczoraj wychlalem tussipect w mojej

piwnicy :>


Efekty: straszne! haloony


Z czym mieszane: wczesniej i w ciagu dnia byla sciezka fety :P

  • Ketony
  • Pierwszy raz

W momencie zarzucenia i godzine od rozpoczęcia fazy:Szkoła. Reszta czasu:Autobus i dom.

~14:30
Rozkruszam jedną pixe, i wciągam ją z telefonu w szkolnej toalecie.
Ide na lekcje, siedze z kolegą który zarzucił pół.
Luzna lekcja, rozmawiam z kolega, nudze się.
~15:00
Czuje nagły przypływ energii i euforii, chodze po klasie zeby pogadac z innymi kolegami.
Zacząłem być miły, grzeczniej się zwracać do osób z klasy których strasznien nie lubiłem, dużo osób się nawet zdziwiło ze jestem taki miły.
Moi koledzy siedzieli i słuchali jak mówie o wszystkim i o niczym, pierdoliłem takie glupoty ale bylo to ciekawe.
~15:35

  • Katastrofa
  • Mefedron

Katastrofa życiowa, przegięcie z braniem benzo, Mdma, fety, generalnie wszystkiego co się dało. Doprowadziło to do mojej wyprowadzki od chłopaka, z którym mieszkam ponad 3 lata. "Trip" odbył się w nocy, trwał 6 godzin, był to wynajęty przeze mnie pokój. 4 dni później wróciłam do DOMU i mojej miłości, którą do tej pory ranię.

23:00 wchodzi kreska. Mało, może 50 mg. Nie działa. Nie ma w tym nic dziwnego, byłam benzodiazepinowym zombie

 

23:15 kreska, może 100 mg

 

24:00 biorę się za pracę. Roznosi mnie a jednocześnie przygniata. Zaczynam myśleć o życiu. 

 

00:15 wrzucam do szklanki z pepsi z 200mg

 

01:00 Na zmianę wpadam w panikę, płaczę, wbijam paznokcie w skórę i myślę o tym jak będzie wyglądała moja przyszłość. Boję się, pragnę być blisko mojej najbliższej osoby, wzoru, wsparcia, sensu życia. Tęsknię za nim a jednocześnie go ranię - ćpając.

 

  • 1P-LSD
  • Pierwszy raz

Szczęśliwy i podekscytowany człowiek przed swoim pierwszym w życiu kartonikiem oraz pusty dom

17:25 Wrzucam pod język karton i pomimo wcześniejszego poddenerwowania i ekscytacji teraz pozostaje tylko spokój.

randomness